Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale, panie Prokopie — powiedział Ben-Zuf, — jeżeli Gallia wpadnie do morza?...
— Jakkolwiek głębokim jest Atlantyk i Ocean spokojny — odpowiedział porucznik Prokop — a głębokość ich nie przenosi kilku mil — poduszka ta wodna będzie zawsze niedostateczną do osłabienia ciosu. Wszystkie zatem następstwa, które tylko co wskazałem, miałyby miejsce...
— Z dodatkiem jeszcze utopienia się... — dorzucił Ben-Zuf.
— Tak więc, panowie — powiedział kapitan Servadac — być połamanymi, utopionymi, podruzgotanymi, uduszonymi lub upieczonymi — oto los, który nas czeka, w jakikolwiek sposób odbędzie się spotkanie.
— Tak, kapitanie Servadac — odpowiedział bez wahania porucznik Prokop.
— A więc — rzekł Ben-Zuf — jeżeli tak jest, to zostaje nam tylko jedna rzecz do zrobienia!
— A to jaka? — zapytał Hektor Servadac.
— Opuścić Galię przed uderzeniem.
— Jakim sposobem?
— O! sposób jest bardzo prosty — odpowiedział spokojnie Ben-Zuf. — Nie ma go.
— Kto wie? — powiedział porucznik Prokop.
Wszystkich oczy zwróciły się na porucznika, który objąwszy głowę rękami rozmyślał nad jakimś śmiałym projektem.
— Kto wie — powtórzył — a jakkolwiek