Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po długiem wahaniu się powiedział sobie, że zapasy przeznaczone są dla wszystkich Galijczyków bez różnicy, że ma zatem takie same prawa, jak kto inny, i poszedł do Ben-Zufa.
— Panie Ben-Zuf — powiedział tonem najprzyjemniejszym na jaki się mógł zdobyć, — miałbym małą proźbę do pana.
— Mów Gobseku — odpowiedział Ben-Zuf.
— Potrzebuję wziąć z ogólnego składu funt kawy na mój osobisty użytek.
— Funt kawy! — zawołał Ben-Zuf — Jak to? żądasz funta kawy?
— Tak, panie Ben-Zuf.
— Oho! to sprawa ciężka!
— Czyżby już nie było kawy?
— Kawa jest; jeszcze ze sto kilogramów
— A więc?
— A więc, stary — powiedział Ben-Zuf, potrząsając głową w sposób niepokojący — nie wiem, czy ci będę mógł dać, czego żądasz.
— Daj pan, panie Ben-Zuf — zawołał Izaak — daj pan, a moje serce rozraduje się!
— Rozradowanie się twego serca jest mi nieskończenie obojętne!
— Jednakże nie odmówiłbyś pan, gdyby ktokolwiek inny...
— Ach, w tem sęk, że ty nie jesteś, jak ktokolwiek inny!...
— Więc jakże, panie Ben-Zuf?
— A no, odniosę się do Jego Excelencyi pana generał-gubernatora.