Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żadna się dotychczas nie objawiła zmiana w wylewie materyi wybuchowych. Wulkan funkcyonował z regularnością i, możnaby powiedzieć, ze spokojem dobrze wróżącym. Tak więc pod tym względem nie należało się lękać ani przyszłości, ani teraźniejszości. Takie było zdanie kapitana Servadaca, zawsze zresztą będącego dobrej myśli.
15 grudnia Gallia znajdowała się o dwieście szesnaście milionów mil od słońca, prawie u końca wielkiej osi swej drogi. Grawitowała teraz nie z większą szybkością, jak jedenastu do dwunastu milionów mil na miesiąc.
Nowy świat otworzył się wówczas przed oczami Gallijczyków, a w szczególności Palmiryna Rosette. Po obserwacyi Jowisza z tak bliskiej odległości, z jakiej żaden śmiertelnik przed nim nie spoglądał na tego planetę, zabrał się profesor teraz do obserwowania Saturna.
W każdym razie stosunki sąsiedztwa nie były te same. Trzynaście tylko milionów mil oddzielało kometę od świata Jowiszowego, sto siedmdziesiąt trzy miliony mil oddzielały tegoż kometę od ciekawego planety. Żadnych więc opóźnień nie można się było lękać z tego powodu, oprócz tych, które były z góry obliczone, a zatem niczego ważnego nie należało się lękać.
Jakkolwiekbądź, Palmiryn Rosette mógł obserwować Saturna z tak bliska, z jak bliska obserwowałby go na ziemi, gdyby ten planeta przysunął się do niego o pół diametru swej drogi około słońca.
Daremnie było go pytać o jakieś szczegóły