Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bardzo delikatny, bardzo dokładny i panowie chcecie pozbawić mię go!
Ben-Zuf nie pojmował, jak kapitan może nie udusić na miejscu takiego niegodziwca. Ale Hektor Servadac bawił się tem wyczerpywaniem wszystkich form grzeczności i przekonywania wobec
Izaaka.
— No, mistrzu Izaaku — powiedział wcale nie unosząc się — jak widzę, to nie przystajesz na pożyczenie nam bezmiana.
— Niestety! — czyż mogę to zrobić, panie gubernatorze?
— Ani na sprzedanie?
— Sprzedanie! o! nigdy!
— A więc może wynajmiesz?
Oczy Izaaka zaiskrzyły się.
— Czy odpowiesz pan za wszelkie uszkodzenie? — zapytał żywo.
— Odpowiem!
— I złożysz pan na moje ręce zastaw, który w razie nieszczęścia stanie się moją własnością?
— Tak jest.
— Jakiej wysokości?
— Sto franków zastawu za instrument wartujący dwadzieścia. Czy to wystarczy?
— Nie bardzo... panie gubernatorze... niebardzo; bo przecież bezmian taki jest jeden na naszym nowym świecie! Ale zresztą — dodał — czy te franki będą w złocie?
— W złocie.
— I panowie chcą wynająć ten bezmian,