Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wała w szklannej rurze, jak to ma miejsce w klimatach zmiennych, ale opadała powoli i stopniowo. Zniżanie się to trwać będzie ciągle aż dopóki nie dojdzie do ostatnich krańców zimna w przestrzeni; temperatura pocznie wznosić się dopiero, gdy Galia przybliży się do słońca.
Jeżeli kolumna rtęciowa nie oscylowała w rurze termometra, to pochodziło to ztąd, że żaden podmuch wiatru nie zamącał atmosfery galickiej. Koloniści znajdowali się w szczególnych warunkach klimatycznych. Ani jeden atom powietrza nie poruszał się. Wszystko płynne i ruchome na powierzchni komety zdawało się zmarzłem. Żadnej burzy, żadnego deszczu, żadnych wyziewów, ani na zenicie, ani na horyzoncie. Nigdy nie pojawiały się owe mgły wilgotne, lub suche, zalegające okolice podbiegunowe kuli ziemskiej. Niebo zachowywało niezmienną pogodę, nasycane we dnie promieniami słońca, w nocy promieniami gwiazd, a jedne nie zdawały się wcale cieplejszemi od drugich.
Trzeba należycie zrozumieć, iż ta nadzwyczajna temperatura była najzupełniej znośną na otwartem powietrzu. To czego zimujący w okolicach arktycznych nie mogą znieść bezkarnie, co wysusza im płuca i czyni niezdolnymi do funkcyi żywotnych, to właśnie jest owo zimne powietrze gwałtownie rozruszane, ostre wiatry, niezdrowe mgły, straszliwe śnieżne zawieje. W tem zawiera się przyczyna wszelakich dolegliwości, zabijających żeglarzy podbiegunowych. Ale w okresie spokoju, gdy atmosfera nie jest zmącona, to choćby byli