Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.2.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




ROZDZIAŁ II.

Którego ostatnie słowa zawiadamiają czytelnika o tem, co on już musiał bezwątpienia odgadnąć.




Tak się zakończył ów dzień 19. kwietnia. Podczas gdy naczelnicy rozprawiali w ten sposób, koloniści nie opuszczali zwykłych swych zajęć. Niespodziewane pojawienie się profesora na galickiej scenie nie wiele ich zajmowało. Spuszczając się na swych panów, nie bardzo zajmowali się oni przyczynami i skutkami. Czy Galia miała z czasem powrócić na ziemię, czy też ciągle mieli żyć na niej i co za tem idzie umrzeć, to ich wcale nie zaciekawiało. To też w nocy, która nastąpiła, nie stracili ani godziny snu i wypoczywali jak filozofowie, których nic wzruszyć nie zdoła.
Ben-Zuf, przeistoczony w szpitalnika, nie opuszczał łoża profesora Rosette. Zajął się nim i zobowiązał postawić go na nogi. Honor jego był zaangażowany. To też go doglądał! Jak liczył westchnienia! Jakie zadawał mu potężne krople kordyału przy każdej sposobności! Jak przysłuchiwał się wszystkim wyrazom, wylatującym mu