Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Servadac. Można było zatem przypatrzeć mu się uważnie. Przyniesiono lunety i wkrótce przekonano się, że nie był to stary księżyc nocy ziemskich.
W samej rzeczy, chociaż ten satelita wydawał się więcej zbliżonym do Galii aniżeli księżyc do ziemi, był jednak nierównie mniejszym; przedstawiał on swą powierzchnią zaledwie dziesiątą część satelity ziemskiego. Była to zatem tylko redukcya księżyca, dość słabo odbijająca światło słoneczne i nie mogąca zgasić gwiazd ósmej wielkości. Wszedł on na zachodzie, właśnie ze strony przeciwnej słońcu i w tej chwili musiał być w pełni. Brać go za jedno z księżycem było niepodobieństwem. Kapitan Servadac musiał zgodzić się na to, że nie było widać na nim ani mórz, ani szczelin, ani kraterów, ani gór, ani żadnych tych szczegółów, które tak wyraźnie zarysowują się na odbiciach selenograficznych. Nie była to już owa łagodna twarz siostry Apollina, która świeża i młoda według jednych, stara i pomarszczona według drugich, spokojnie od tylu wieków spogląda na śmiertelników.
Był to zatem księżyc specyalny, i jak to zauważył hrabia, zapewne jakaś asteroida, którą Galia pochwyciła, przebiegając przestrzeń planet teleskopowych. A teraz, czy był to jeden z tych stu sześćdziesięciu dziewięciu małych planet teleskopowych skatalogowanych, lub też jakiś inny, o którym astronomowie nie mieli jeszcze żadnych wiadomości? Może później można będzie dowiedzieć się o tem. Są asteroidy rozmiarów nadzwyczaj drobnych, które dobrze idąc można obejść