Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hektor Servadac i porucznik Prokop szybko powrócili do szałasu i tam tylko hrabiemu zwierzyli się z zamiaru swej wyprawy.
— Będę wam towarzyszyć — rzekł hrabia — a Dobryna jest do dyspozycyi.
— Sądzę, — rzekł wtedy porucznik Prokop — że galiota może pozostać w porcie Chelifu. Wystarczy parowa jej szalupa, przy tak pięknej pogodzie, dla podróży najwięcej kilkomilowej.
— Rób jak wiesz, Prokopie — odrzekł hrabia.
Jak wiele zbytkownych galiot pańskich, Dobryna posiadała szalupę parową wielkiej szybkości, której śrubę puszczono w ruch za pomocą małego ale silnego kotła systemu Oriolle. Porucznik Prokop nie znał natury miejscowości, po której miał płynąć, więc słusznie przeniósł ten lekki statek nad galiotę, ponieważ pozwalał mu on zwiedzać bezpiecznie najmniejsze zatoki wybrzeża.
Dlaczego też na drugi dzień, 11. marca, parowa szalupa, wzięła zapas węgla, którego jeszcze kilkanaście ton znajdowało się na Dobrynie. Potem wsiedli do niej, hrabia, kapitan i porucznik, i wypłynęła z portu Chelifu, ku wielkiemu zdumieniu Ben-Zufa, którego także nie wtajemniczono. Ale zresztą ordynans pozostawał na wyspie Gurbi pełnomocnitwem gubernatora generalnego — z czego niemało był dumnym.
Trzydzieści kilometrów, oddzielających wyspę od punktu, na którym wznosił się wulkan, szybki statek przepłynął mniej aniżeli we trzy