Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

namyślali się długo, gdy szło o zrobienie czegoś dobrego; ale ten tu, to żyd niemiecki i do tego z najgorszego gatunku podobnych żydów: jest to renegat wszystkich krajów i wszystkich religii.
W chwili gdy nowoprzybyli mieli wyjść do lasu, ciekawe widowisko zatrzymało ich na jego krawędzi. Hiszpanie rozpoczęli prawdziwy fandango narodowy. Otóż ponieważ ciężar ich stosunkowo zmniejszył się, tak jak wszystkich przedmiotów na powierzchni Gallii, podlatywali więc w górę na trzydzieści i czterdzieści stóp. Nic też w samej rzeczy nie było komiczniejszego nad tych tancerzy, ukazujących się tak po nad drzewami. Było między nimi czterech muskularnych chłopów, którzy unosili z sobą w powietrze piątego człowieka, starego, mimowolnie wciąganego na taką nienormalną wysokość. Widać go było, jak ukazywał się i znikał, jak niegdyś Sancho Pansa, wesoło kołysany przez sukienników Segowii.
Hektor Servadac, hrabia, Prokop i Ben-Zuf zagłębili się w las i doszli do niewielkiej polanki. Tam jeden gitarzysta i jeden stukający w kastaniety, wygodnie rozciągnięci na ziemi, za boki trzymali się od śmiechu, ciągle pobudzając tancerzów.
Na widok kapitana Servadac i jego towarzyszów, muzykanci nagle umilkli, a tancerze zaniechawszy swej ofiary wygodnie rozciągnęli się na ziemi.
Ale natychmiast renegat, rzucił się zadyszany ku oficerowi głównego sztabu i tłumacząc się