Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się przy życiu czy nie będzie można przyjść im w pomoc — oto, o czem trzeba się dowiedzieć przed powrotem na zimowy wypoczynek.
Szlachetny hrabia wśród takich okoliczności myślał jeszcze o swoich bliźnich. Ale kto wie czy myśląc o innych, nie myśli się o sobie samym? Żadna różnica ras, żadne odróżnienie narodowe nie powinno było już istnieć między tymi, których Galia unosiła w przestrzenie nieskończone. Byli oni przedstawicielami jednego i tego samego ludu, lub raczej rodziny, gdyż można było obawiać się, że niewielu mieszkańców dawnej ziemi przeżyło katastrofę! A zresztą jeżeli istnieli tacy, to powinni byli skupiać się, łączyć dla dobra wspólnego, i jeżeli zginęła wszelka nadzieja powrotu na kulę ziemską, starać się odnowić na tem nowem ciele niebieskiem nową ludzkość.
Dnia 25. galiota opuściła małą zatokę, w której na chwilę znalazła schronienie i posuwając się wzdłuż brzegu północnego płynęła ku wschodowi całą siłą pary. Zimno poczynało stawać się dotkliwem, mianowicie przy silniejszym wietrze. Termometr trzymał się średnio o dwa stopnie niżej zera. Na szczęście morze ścina się przy temperaturze niższej, aniżeli woda słodka; nie przedstawiało więc żadnej przeszkody w żegludze Dobryny. Ale należało pospieszać.
Noce były piękne. Chmury, zdawało się, iż nie tak łatwo powstają w stopniowo ochładzających się pokładach atmosfery. Konstelacye błyszczały na firmamencie w czystości niezrównanej. Jeżeli porucznik Prokop w charakterze marynarza żało-