Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

maite szczegóły w obecności hrabiego. Po francusku mówił doskonale. Naturalnie, że rozmowa przeszła na owe fenomena, których przyczyny nie mógł jeszcze dociec porucznik Prokop, tak samo jak i kapitan Servadac. Owoż mianowicie w samym początku, była mowa o nowej orbicie, jaką zakreśla kula ziemska w przestrzeni świata słonecznego od 1 stycznia.
— Widocznem jest, kapitanie — powiedział porucznik Prokop — że ziemia nie krąży zwykłą drogą dokoła słońca, które nieznana jakaś przyczyna szczególnie przybliżyła.
— Jestem tego najpewniejszy — odrzekł kapitan Servadac, — teraz zachodzi pytanie, czy przeciąwszy orbitę Wenery nie przetniemy potem orbity Marsa!...
— Ażeby w końcu spaść i zginąć na słońcu — dodał hrabia.
— Byłby to upadek, upadek straszliwy! — zawołał kapitan Servadac.
— Nie — odrzekł porucznik Prokop — sądzę, że nie upadnięcie zagraża ziemi w tej chwili! Nie pędzi ona ku słońcu i niezawodnie inną linię opisuje dokoła niego.
— Czy masz jaki dowód na poparcie tego przypuszczenia? — zapytał hrabia.
— Mam, ojcze — odrzekł porucznik Prokop — dowód, który i ciebie przekona. Gdyby to było spadanie kuli ziemskiej, to ostateczna katastrofa nastąpiłaby w krótkim czasie i już bylibyśmy niezmiernie przybliżeni do przyciągającego nas punktu. Gdyby to było spadanie, to szybkość,