Strona:Juliusz Verne-Hektor Servadac cz.1.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Płynie pod żaglami, — odrzekł kapitan Servadac; — niezawodnie jest to galiota hrabiego.
W samej rzeczy była to Dobryna i jeżeli hrabia znajdował się na jej pokładzie, to w takim razie najszczególniej traf znowu sprowadzał go oko w oko z przeciwnikiem.
Ma się rozumieć, że kapitan Servadac w tym, którego galiota sprowadzała na wyspę, widział tylko człowieka i że ani na chwilę nie pomyślał o pojedynku, ułożonym między nim a hrabią, ani o powodach do niego. Okoliczności były tak zmienione, iż czuł tylko najwięszą chęć zobaczenia się z hrabią i rozmówienia o tylu nadzwyczajnych wypadkach. W samej rzeczy Dobryna podczas dwudziestu siedmiu dni nieobecności mogła rozpoznać sąsiednie brzegi Algieryj, może dotrzeć aż do Hiszpanii, Włoch, Francyi, przepłynąć owo Śródziemne morze, tak dziwnie zmienione i co zatem idzie, musiała przywozić wiadomości ze wszystkich tych miejscowości, od których Gurbi była obecnie oddzielona. Hektor Servadac mógł zatem dowiedzieć się jakiej donosności była katastrofa, a także co ją wywołało. Oprócz tego hrabia był człowiekiem bardzo ugrzecznionym i pewno poczyta za swój obowiązek odwiezienie go wraz z ordynansem do ojczyzny.
— Ale dokąd galiota przybije — powiedział Ben-Zuf — kiedy zatoka Chelifu nie istnieje?
— Nie przybije — odrzekł kapitan — hrabia wyszle łódkę do lądu i popłyniemy nią.
Dobryna przybliżała się, ale bardzo powoli, gdyż miała wiatr przeciwny i musiała lawirować.