Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żyła się do działa; przesuwała po nim ręką trzymającą zapalone łuczywo, gdyby jedna iskierka padła z niego na nabój, wystrzał nastąpiłby w tej chwili.
Czyż więc nieszczęśliwy Munro miał zginąć z tak ukochanej ręki?...
Nie mógł znieść tej myśli; wolał umierać wobec Nana-Sahiba i jego bandy. Chciał więc krzyknąć, aby zbudzić swoich katów...
Wtem uczuł że jakaś ręka wysuwająca się z wnętrza armaty ujęła jego skrępowane za plecami ręce; a widocznie była to dłoń przyjazna, gdyż starała się wyzwolić go z więzów. Uczuł niebawem zimno stali wsuwającej się ostrożnie między ręce jego i krępujące je powrozy, co dało mu poznać, że nie wiedzieć jakim cudem, oswobodziciel jego ukrywał się we wnętrzu armaty.
Tak, nie mylił się, wyraźnie przecinano sznury któremi był przywiązany...
Trwało to parę sekund; mógł odsunąć się parę kroków, był wolny. Pomimo całej mocy nad sobą, zaledwie stłumił okrzyk radości który byłby go zdradził.
Dwie ręce wysunęły się otworem armaty... Munro je pochwycił i szarpnąwszy silnie zobaczył jak ktoś przecisnąwszy się z wielką trudnością przez otwór paszczy, upadł przy jego nogach.
Był to Gumi!
Ukrywszy się aby uniknąć śmierci z rąk Kalagani’ego, wierny sługa nie zwrócił się ku jeziorowi, ku któremu dążyła zgraja Nassima, ale poszedł drogą wiodącą do Jubbulpore. Doszedłszy do drogi prowadzącej do Rippore, znów zmuszony był ukryć się, gdyż dostrzegł zgraję Indusów rozmawiających o pułkowniku Munro: że liczny poczet Dakoitów, których naprowadził Kalagani, popędzą go do fortecy Ripore, w której Nana-Sahib ma zadać mu