Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rano był już uprowadzony o sześć mil od jeziora Puturia. Nawet przypuszczać nie można było żeby go prowadzili ku stacyi Jubbulpore; to też pułkownik był pewny że zmierzają ku wąwozom Windhyas i że nigdy może nie zdoła się z nich wydostać.
Odważny i przygotowany na wszystko, nie tracił zimnej krwi; szedł spokojnie jak gdyby nie widział Kalagani’ego. Zdrajca ten szedł teraz na czele zgrai, której rzeczywistym był przywódzcą. O ucieczce myśleć nawet nie można było. Jakkolwiek pułkownik nie był skrępowanym, ale Dakoici otoczyli go tak zwartym szeregiem, iż w żadną stronę kroku postąpićby nie mógł — a zresztą schwytaliby niebawem. Zastanawiał się nad przyczyną i następstwami swego położenia. Nie przypuszczał nawet aby Nana-Sahib był sprężyną wszystkiego, gdyż wierzył temu że został zabity; sądził że zapewnie brat jego Balao Rao albo któryś z towarzyszy pragnął nasycić się zemstą której nabab poświęcił życie.
Myślał z boleścią o nieszczęśliwym Gumi, którego Dakoici nie pojmali. Czy udało mu się uciec? lub, co prawdopodobniej, czy pierwszy nie padł ofiarą? W każdym razie, zdawało się że na pomoc jego liczyć nie można było, bo gdyby nawet udało mu się dostać do Jubbulpore dla zawezwania pomocy, przybyłaby zapóźno. Jeźliby znów powrócił do Banksa i jego towarzyszy, to i ci bez broni i żadnych sposobów obrony, choćby puścili się za nim w pogoń, ocalić go nie zdołają.
Widzimy że pułkownik zimno i rozważnie zastanawiał się nad swojem położeniem; nie rozpaczał, nie upadał na duchu, ale chciał widzieć je w rzeczywistem świetle, zamiast łudzić się za mrzonkami, niegodnemi poważnego umysłu i człowieka nieustraszonej odwagi.
Cała banda szła bardzo spiesznie; zapewnie Nassim