Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak ramię męzkie. Inne węże prędko rozbiegły się po trawie.
Po tem oczyszczeniu z wężów, lufta ciągnęły doskonale, kocioł zczął syczeć i po upływie trzech kwadransy manometr wskazywał dostateczne ciśnienie pary — można więc było wyruszyć w drogę.
Rzuciliśmy pożegnalne spojrzenie na prześliczną do koła roztaczającą się panoramę — rozległ się gwizd lokomotywy — odjechaliśmy. W godzinę później pociąg nasz zatrzymał się na skraju lasu. Tu oddzielono Stalowego Olbrzyma, który pod kierunkiem Banks’a, maszynisty i palacza zwrócił się na jedną z szerokich dróg lasu. Powrócił we dwie godziny później i przyciągnął sześć klatek z menażeryą, które przytwierdzono do pociągu.
Mateusz Van Guit nie mógł się dość nadziękować pułkownikowi Munro.
Banks skinął, rozległo się świśnięcie i Stalowy Olbrzym popędził ku południowi, nie troszcząc się o powiększenie ciężaru pociągu przez sześć klatek z menażeryą.
— I cóż powiesz na to, panie dostawco? zapytał kapitan Hod.
— Powiem, panie kapitanie, że byłaby to rzecz jeszcze cudowniejsza, gdyby tak ciągnął słoń z ciała i z kości.
Dostawca codzień zasiadał z nami do stołu, a wyborny jego apetyt oddawał cześć zasługom naszego kucharza. Kapitan Hod, zupełnie już wyleczony z rany, przyczyniał się bardzo do zaopatrywania spiżarni.
Żeru dla menażeryj dostarczali chikarisowie, polujący pod kierunkiem Kalagani’ego, który strzelał doskonale; nieoszacowany ten Indyanin odznaczał się niezliczonemi zdolnościami; pamiętając oddaną sobie przysługę,