Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc dziś zaraz udajesz się na polowanie? zapytał Banks.
— Tak jest, trzeba najpierw zbadać grunt... czy tylko tygrysy nie wyemigrowały z tych okolic.
— Tygrysy miałyby opuścić okolicę Himalaya!... to już niepodobieństwo, rzekł Banks.
— Od jakiegoś czasu nie mam szczęścia... ale zobaczymy... Czy pójdziesz z nami, Maucler? dodał kapitan zwracając się do mnie.
— A jakże, odpowiedziałem.
— A ty Banksie?
— Pójdę i sądzę że i pułkownik Munro przyłączy się do wyprawy — ale w charakterze amatora — tak jak ja.
— Dobrze, odrzekł kapitan, tylko zastrzegam sobie żeby amatorowie byli dobrze uzbrojeni; nie chodzi tu przecie o przechadzkę z laseczką w ręku, byłoby to ubliżeniem dla dzikich zwierząt tej okolicy.
— Zgoda, odrzekł inżynier.
— Nie omylże się tym razem, rzekł kapitan do Foxa, nie zapominaj że jesteśmy w krainie tygrysów. Przygotuj cztery karabiny Enfield'a, dla pułkownika, dla panów Banksa i Mauclera, oraz dla mnie, a nadto dwie dubeltówki z kulami wybuchającemi, dla ciebie i dla Gumi'ego.
Dzień ten mieliśmy poświęcić rozpoznaniu lasu Tarryani, rozłożonego poniżej naszego sanitarium. Około jedynastej po śniadaniu, opuściliśmy Steam House, ja pułkownik, Banks, kapitan, Fox i Gumi. Sierżant Mac Neil, Stor, Kalut i kucharz pozostali w obozowisku dla dokończenia urządzeń.
Po dwumiesięcznej podróży trzeba także było starannie zrewidować i oczyścić Stalowego Olbrzyma, a nie