Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

godzina, zróbmy małą wycieczkę na polowanie nim noc zapadnie. — Może pójdziesz z nami panie Maucler?
— Kochany kapitanie, rzekł Banks, zanim zdołałem odpowiedzieć, czy nie lepiej zrobiłbyś, gdybyś nieoddalał się od obozowiska. Niebo bardzo zagraża, jeżeli burza wybuchnie, trudno byłoby ci nas znaleźć mógłbyś zabłądzić. Lepiejby może jutro...
— Tak jutro w biały dzień, zawołał kapitan Hod a teraz właśnie czas najlepiej sprzyja na podobne wyprawy.
— Ja wiem, kapitanie ależbo noc nadchodząca wcale nie zabezpiecza. W każdym razie nie oddalaj się bardzo od nas, za godzinę zapewnie zapadnie czarna noc a mógłbyś i do obozowiska nie trafić.
— Bądź spokojny, dopiero siódma godzina, wrócę najdalej za dwie godziny.
— Idź więc kapitanie, rzekł pułkownik, ale nie zapominaj o przestrogach Banksa.
— Dobrze pułkowniku!
Tak więc kapitan Hod, Fox i Gumi wyszli uzbrojeni w wyborne dubeltówki i znikli w krótce w cieniu przydrożnych bananów.
Ja zaś tak byłem zmęczony całodziennym upałem, iż wolałem pozostać w Steam House.
Z rozkazu Banksa, nie zgaszono zupełnie ognia, tylko posunięto go w głąb ogniska, aby zachować w kotle ciśnienie jednej lub dwóch atmosfer, a te dla tego aby być przygotowanym na wszelki wypadek.
Stor i Kalut zajęli się zrobieniem zapasu paliwa, strumień płynący z lewej strony drogi dostarczył im wody, a pobliskie drzewa opału na tender. Pan Parazard sprzątał resztki ze stołu i rozmyślał nad urządzeniem jutrzejszego objadu. Było jeszcze dość jasno; pułkownik Munro, Banks, sierżant Mac-Neil i ja poszliśmy wypo-