Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wielkie to szczęście dla ciebie kochany Banks, że Indusi nie słyszą iż w podobny sposób wyrażasz się o ich świętej rzece, pewnie nie uszłoby ci to na sucho.
— Zapewne, odrzekł inżynier, bo dla nich Ganges jest synem bóstwa, jeżeli nawet nie samem bóstwem, więc cokolwiek uczyni, w ich oczach to dobrem i szlachetnem.
— Czy nawet i te gorączki, cholera i morowe zarazy, jakie szerzy po tym kraju? zapytał kapitan Hod. Dziwna rzecz jednak, że nie oddziaływa to na zdrowie tygrysów i krokodyli, widać mięsożerne te stworzenia nie podlegają zarazie.
A zwracając się do swego służącego sprzątającego ze stołu, zawołał:
— Fox!
— Słucham kapitanie.
— Wszak na wybrzeżach Gangesu zabiłeś swego trzydziestego-siódmego?
— Tak, panie kapitanie, o dwie mile od Port-Canning. Było to wieczorem...
— Dość tego, przerwał kapitan wychylając szklankę grogu, znam dobrze historyę twego trzydziestego-siódmego, wolałbym dowiedzieć się coś o trzydziestym-ósmym.
— Kiedy jeszcze nie zabity, kapitanie.
— Nie bój się, zabijesz go, zarówno jak ja mego czterdziestego-pierwszego.
W miarę posuwania się naszego, Hougly, która pod Kalkuttą ma przeszło kilometr szerokości, coraz więcej zwężała swe łożysko. W górze, od miast, wody jej płyną w pośród dość nizkich wybrzeży; tam często bardzo powstają straszne cyklony, pustosząc całą prowincyę. Całe dzielnice zostają zniszczone, setki domów rozpadają się w gruzy, ogromne plantacye obracane w perzynę, tysiące