Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - W cieniu zapomnianej olszyny.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mimo dochowanej tajemnicy, wydarzenie ze Stefanem wyszło najaw. Pewnego dnia mama wróciła z miasta i nie zrzucając futra, nie odsunąwszy nawet wgórę woalki, zawołała:
— Urządzasz u ludzi bójki karczemne, musiałam ich zaprosić na podwieczorek, a tak już nie mam sił.
Rzekłszy to, siada na pierwszem lepszem krześle w salonie, futro spływa lśnieniem pozłocistem, haftowana woalka, niby kwiatami mrozu pokrywa jeszcze twarz, ale ja nie mam już czasu.
Nie mieć sił, gdy się Janinę zaprosiło na podwieczorek!
Należałoby właściwie w tej chwili zarządzić generalne sprzątanie. Należałoby wszystkie niciane rękawiczki służącego Jana dać do praczki, należałoby umyć, polakierować na nowo zgruntu nasz powóz, podkuć konie, Irzkowi zapowiedzieć, żeby już naprzód, od dziś zapinał sobie haftki przy kołnierzu!
Wiem najdokładniej w świecie: — Po pierwsze, czeka mnie szalone szczęście. Po drugie, — jakie będą pierwsze słowa, gdy się znajdziemy z Janinką sam na sam? Powiem, nawet przy starszych, ale takim szeptem, żeby nikt nie podsłuchał:

Nic więcej w życiu nie boli
Jak chwile szczęścia przypomnieć w niedoli.

Dantego. Wielki poeta. Może przedtem, dla niepoznaki zapytam jeszcze: — Czy widziałaś dzisiaj Dworskiego?