Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Paf, deszczułka się złamała
„I ta myszka się złapała!

Wystarczy mi przepowiedzieć w myśli ów wiersz, bym odrazu, — jakby od tego czasu nie minęło trzydziestu kilku lat, — bym odrazu zobaczył całą naszą klasę...
Stoimy w ławkach, jest już prawie ciemno, za oknami pada szary, ciężki śnieg. Nad katedrą widać naszego pana nauczyciela. Wymachuje rękami na trzy. Nie na cztery, bo piosenka o myszy jest, — jak nas pouczył, — mazurkiem. Już wnet przyjdzie miejsce, w którem mamy zaczerpnąć oddechu, by potem razem głośno krzyknąć „paf“! — i dalej już spokojnie „deszczułka się złamała“ i t. d.
Śpiewamy o słonince, — teraz, jak mysz wylatuje i wącha tę słoninkę, jak ślinka napływa myszy do ust. Już przychodzi miejsce „paf“, ale tu pomyliłem się i z wielkiego rozpędu zamiast „paf“ krzyknąłem — „hop“!
Poczem dalej spokojnie, — deszczułka się złamała itd.
Bieniarz, który siedział ze mną w jednej ławce, wielki obdartus, ale doskonały chłopiec, — Żydek Deyches, który stał przed nami i jeszcze inni wszędzie blisko usłyszeli, że nie śpiewam paf, tylko hop!
Pan nauczyciel przestał machać i zaczął patrzeć na wszystkich pokolei. Ledwośmy mogli wytrzymać ze śmiechu. Hop! pokonało paf!
Pan nauczyciel kazał nam otworzyć książki na stronicy siedemnastej, gdzie była pod obrazkiem wydrukowana nasza piosenka.