Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



III
PORCJA CZUŁOŚCI

Zjechawszy do Warszawy, znalazł się Barcz w przyśpieszonem tempie pracy. Od rana do późnej nocy. Od późnej nocy — do rana.
Bez przerwy. Wytężona przytomność woli iskrzyć się zaledwie mogła w pozorach ciała, — w blasku spojrzeń, w zwycięskim uśmiechu ust, w błyskawicznym rozłamie utrudzonego czoła.
Nie można było okazać, jak drogo wysiłek kosztuje. Generał Barcz nie wiedział kiedy śpi, je, ani ile już minęło dni. Stracił najzupełniej poczucie swego osobistego życia.
Tymczasem prócz pracy organizacyjnej, prócz wojny na wszystkich końcach kraju, prócz kłopotliwej tendencji ludowego rządu, — tych kilkanaście czarnych, wyświeconych surdutów, — musiał się jeszcze gryźć z najbliższymi.
Jakże daleko było, już nie do gładkich, lśniących, lecz choćby do ubogich drewnianych ram, w któreby ująć się dało tę ciężką pracę i walkę!?
A tu, mało działać, — tu gryźć należało...