Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Komu? — krzyknęli razem senatorowie.
— Narodowi.
— A jeżeli naród narazie nie gotów?
Dąbrowa rozłożył ręce beznadziejnie. — To narazie wodzowi. Poprostu mnie! Bez jakiejś obroży, moi panowie, daleko nie pociągniemy.
Rozpoczęli przychylną dyskusję, którą Dąbrowa ożywił, bo kazał podać jeść.
Kapusta z kiełbasą, — jak Piotr Wielki.
Żeby zaś wielkość mogła się przykładnie poufalić z dobrocią, przypomniał służącemu o kolacji dla porucznika, co tam w poczekalni siedzi.
Rasiński wziął się ze szczerą ochotą do kiełbasy i kapusty, przesianej tu i owdzie skrawkiem słoniny.
Jadł, jak cham po ciężkiej robocie, nadcinając scyzorykiem chleb w poręczne do przełknięcia klinki. Grubą skórę kiełbasy z trzaskiem rzucał do kosza na złość wszystkim pinczerom austrjackim, które tu tyle lat po wszystkich kątach paskudziły.
Do pokoju wszedł Pyć.
— Tyś słyszał, co oni tam gadają? — wyciągał szyję z obszernego kołnierza munduru.
— A co? — Jem kolację.
Pyć usiadł na fotelu, podkurczył nogi, ręce schował pod pachy. Z głową pochyloną na ramieniu zastygł, zakrzepł, niby przydrożna kupka błota.
— Toś nie słyszał?!
— Nie podsłuchuję.
— A ja owszem. Te durne Austrjaki nie były wcale takie durne. One ci miały w gabinecie szefa