Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kwaskiewicz chrząknął i bez ogródek jął zadawać inspirowane, twierdzące pytania, którym Wilde, różowy, odzyskany, odnaleziony, przytakiwał.
Lecz te właśnie łagodne, twierdzące pytania stropiły Fedkowskiego. Coś się pomyliło w głębi jego wodnistej figury. Wyprostował się, znów zapadł w siebie. Nakoniec skulony, zlany potem, miękki, „wysiedziany“, potoczył się przed Krywulta. Tu, chwilę jeszcze coś bełkotał, aż nagle...
— Ja buchalter! — krzyknął — tam wszystko dobrze, dobrze, dobrze!!
Na dowód czego kolejno całował obie ręce Krywulta.
— Oto prawda — zapłakał gęstemi łzami — oto prawda! Sama prawda...
Płaczu Fedkowskiego nie zgłuszyły nawet hałasy obrażone Dąbrowy.
Wyproszono Kwaskiewicza, by nie uczestniczył w tym widoku.
Trybunał czekał, aż Dąbrowa skończy posłuchanie. Lecz Fedkowski klejem niewstrzymanego płaczu spływał przez wszystkie pytania.
— Pan uważaj, Fedkowski, — wściekł się Dąbrowa, — bo jeżeli tak dalej, to kark skręcisz prędzej —
Z nad krucyfiksu strzeliły wgórę szamerowane mankiety Krywulta: — Podporucznika wyprowadzić. Niewinny.
Wyprowadził go Wilde, klepiąc, tuląc, i pocieszając.
— I znów, generale Dąbrowo, incydent z panem.