Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nikt!! Sporysz!! Zaraza, która wam najlepszy konicz zniszczy!
Przypomniało się generałowi z „chowu polskiej rasy czerwonej“. — Kanianka, której w nasieniu nawet nie odróżnisz i do instytutu badawczego odesłać musisz. — My będziemy tym instytutem —
— Z przyjemnością będziemy instytutem — cykał Wilde — ale nam tu w paradę wchodzi jedna rzecz... — Obleciał oczyma Dąbrowę i Krywulta. — Rzecz, której żaden sąd nie lubi. Jedna rzecz: Mianowicie nieszczęśliwa kobieta.
— To już zostawcie — chrapnął Krywult — to już cienkość wyższego sortu. Każda brzydka, czy chora kobieta jest nieszczęśliwa. Nam w N. W. T. S. żadne takie miłosierdzie nie jest nigdzie przepisane.
— W takim razie — głaskał Wilde — zaraz dziś drugie posiedzenie, bez cywilnego eksperta, ale z naszym majorem Pyciem. — Będziemy odrazu wiedzieli, jakie koło Barcza powietrze...
Dąbrowa poparł ten wniosek. — Wieczorem posiedzenie i jazda z całym kramem na światło dzienne!
Przerabiał tę myśl jeszcze u siebie na Zamku „Pod blachą“ przy obiedzie, zagryzając biało-amarantowemi płatkami boczku. Tak, nie była to jeszcze zemsta...
Ale sam fakt — uważał Dąbrowa, obwąchując rozłożoną przy talerzu gazetę, — że ustały publiczne kadzidła... Sam ten fakt, — stukał Dąbrowa trzonem widelca w gorącą kość.
Gdy zaś nareszcie wypadło z jej otworka dymiące