Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tych serc sierocych, w których sława syna żyć będzie przez całe pokolenia.
Już szli: wodzowie, rozmawiający ze sobą przykładnie.
Stary, biedny stary, do generała Puzyrewskiego chodził, — a tego nie dożył!
Barczowa stała, jak było przewidziane w protokole komitetu, — tak pilnie i przepisowo, że syn jej nawet nie dostrzegł. Zasłoniły ją popchnięte naprzód dziewczęta. Dopiero, gdy generałowie przeszli, poderwały ją nowe ognie odwagi.
Wybiegła przed kwieciste szpalery dziewczynek, między rzadką już łataninę urzędników i kapitanów. A tu!?
Naprzeciw wielkiej świty szła sama jedna z pękiem chryzantem na ręku, uśmiechnięta pod rozgiętą słomą kapelusza — sama jedna, — Drwęska.
Rzuciła kwiaty i, niczem różowe wahadło, wolno przekreśliwszy drogę, znikła w tłumie.
Był to jedyny moment radości Barcza, podczas całego obchodu. Obecność Hanki ulżyła generałowi przez chwilą w dźwiganiu obowiązków, które na podobieństwo lepkiej, wrażej uprzęży ciężyły mu na plecach, ramionach, — na karku.
W ciągu całej ceremonji nabożeństw i powitań nie przestawał rachować: Czy w tłumach pomnożył się rozgłos? Czy w delegacjach narodu dość silnie już kluczy pożądany bełkot uwielbienia? Czy w spojrzeniu bataljonów tylko posłuch widać ołowiany, czy też posłuch, niecony iskrą oddanej miłości?