Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żebyśmy przy obcem korycie po kolana w truflach stali.
Tak się krzepili razem z Jabłońskim w późne wieczory ubogich wypoczynków.
Jabłońska, — ze zgrzebną grudą włóczkowej roboty na kolanach, — godziła się na wszystko.
Ale żona Rasińskiego bardziej była wymagająca. Uważała, że „służba“ zabiera jej męża.
Jabłoński dowodził, że teraz nikt własną drogą nie chadza, jest tylko jedna własna, — droga tworzącego się państwa.
— My też, — kończył — zjadamy ostatnie zapasy. Będziemy kolejno sprzedawać moją bibljotekę, potem moje przedwojenne ubrania. To fakt. „Zato“, niewielu ludzi będzie mogło powiedzieć sobie: Zorganizowałem wojskowe sądownictwo polskie.
— Tak, pan pracuje w swojej dziedzinie, — kłóciła się namiętnie Rasińska, — ale mój mąż... Przecież zaniedbuje literaturę najzupełniej.
Była to słaba strona Rasińskiego. Poprzez wszystkie prace i myśli nurtowało w nim to ustawicznie.
Kiedy robił z powieści swej korektę u stóp nagiej donny Botticellego, zawieszonej w pracowni Kwaskiewicza naprzeciw litografowanego Boga Ojca, zrozumiał, że nowość na świeżych falach słowa posuwa się, w których jakże brać udział z za rządowego biurka?!...
Więcej, niż dla korekt, dla tej właśnie nowości niebezpiecznej przychodził do księgarni i, wędząc się w zadymionej gadaninie Kwaskiewicza, — czekał. Czekał