Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

listo ku pachwinom wonnym, zachowują jednak „zato“ naturalny, rozłożysty kształt kielicha.
Barcz podniósł się na łóżku: — No Rasiński, jeżeii z równą wnikliwością opiszecie szczęście, jakie czeka tych, którzy ważą swe życie dla ojczyzny, to rzecz, dla której was do siebie wezwałem, będzie chyba osiągnięta!
Rasiński nie chciał sam pytać.
Wszedł służący z kawą. W drugiej ręce, na małej tacy, niósł pocztę, przekreśloną dwoma blademi irysami.
Przypomniały one Barczowi, że dziś czwartek, — w poniedziałki i czwartki, ma się rozumieć regularnie, — dostawał kwiaty od żony.
Cieszył się, że w danym wypadku skromne łodyżki posłużyły przynajmniej za alibi. Bo jeśli o kobiety chodziło, to krzywdował sobie na wysokiem stanowisku, skazany na „patos oddalenia“.
— Panie Rasiński, mówmy poważnie, macie mieszkanie? Urządziliście się?
Kilku troskliwemi pytaniami, niby pieczołowitym dotykiem, obmacał pisarza przytulnie.
Nie wiedząc, ku czemu to ma zmierzać, dawał Rasiński odpowiedzi wymijające. Uważał, że nie należy człowieka przy władzy rozgoryczać jej znikomością w zastosowaniu do codziennych spraw życia.
— Kiedy się nareszcie urządzimy, — mam nadzieję pogodzić biuro z literaturą.
— Macie zamiar coś pisać, Rasiński?
Tak, tak, chciał pisać, najprostszą w świecie rzecz... Nową „pogodę współczesną“. Nie to, co robi teraz