Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podziękował za wszystko — wyborny nocleg, doskonałe śniadanie. Obiecał jeszcze przyjść, pożegnać się.
Na górze w Sądzie Pokoju musiał był chyba czekać już pan Kapuścik, gdyż po ulicy przeprowadzali konia osiodłanego w służbowe siodło.
Pana Kapuścika ogarniała panika. Mówić z starostą, wojewodą a mówić z takim posłem? Siedzi sobie tu taki leader w szarej sali sądowej, dziś właśnie wolnej, taki pan siwy, bez żadnych odznak a tymczasem ileż to głosów obywateli skrapla w sobie zawsze.
Rozmowa? Mówi taki leader gładko, prawniczo, dostojnie, ileż jednak nawiasów ciągle w tym mówieniu? Każdy nawias — pułapka i niebezpieczeństwo.
Poseł mówi, a tu widać wyraźnie podłogę. Podłoga, deski wydreptane, białe główki gwoździków i ciemne kręgi sęków... Poseł mówi, aż tu nagle nie ma wcale podłogi, tylko gorący dym — i własne słowa odpowiedzi.
Pchało coś pana Kapuścika (bezprzykładna fatalność), by mówić prawdę! Doświadczenie służbowe, życiowe powstrzymało go jednak w porę. Radziło świadczyć, mimo wszystko, na stronę Kostrynia.
Stanęło więc na punktach następujących: Policja w tych wypadkach bije, bo cóż ma robić? Nikt syna pana posła nie bił, albowiem dowód tożsamości osoby czyli paszport, znaleziony przy aresztowanym, okazał się fałszywym, i sądzono, że ma się do czynienia z Stanisławem Mieniukiem. Konfrontacja syna z panem posłem zawsze bardzo wskazana. Aby oszczędzić