Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Roztkliwił się i nagle zgarbił. Szedł teraz ulicą Przemysłową. Prawda, w Osadzie Górniczej nie ma wcale hotelu! Trzeba gdzieś przenocować. Może w Domu Ludowym? Wypadnie znów mieć do czynienia z Drążkiem.
Brama Domu Ludowego, mimo spóźnionej pory, była jeszcze otwarta. Okazało się w klatce schodowej, że leader pobłądził. Pomylił drzwi i ganki i już znów stąpał pośród rumowisk, mostków, sal pustych krytych dachem lub otwartych, że widać było w górze czarne niebo gwiaździste i przelot rzadkich chmur w siwym blasku księżyca.
Rzecz zaiste szczególna! Leader Mieniewski słuchał tej chwili, chłonął ją i spożywał, niby wątku budującej przypowieści: tak kiedyś, zawsze, na ostatek swych dni przyjść musi człowiek, między czarne, nie wykończone zawsze ściany budowli swego życia...
Czekał tu nasłuchując. Papierzyska jakoweś, śmieci szemrały z mroźnym wiatrem w korytarzach. Nie dać żeru atakom prasowym! Pokryć te przykre sprawy, (paszport, pieniądze od Kostrynia, komuniści), po cóż to ludzie mają wiedzieć?!
— Nie możesz się ode mnie odrywać synu, nigdy na to nie pozwolę! — zakończył leader luźny szereg myśli.
Wycofał się ostrożnie, świecąc zapałkami. Spocony, zgrzany, zadzwonił z pobłażliwym uśmiechem do drzwi lakierowanych, na których, w błysku zapałki, złociła się miedziana blaszka:

ANTONI DRĄŻEK
poseł na sejm