Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odal kobiet, mężczyźni. Przed innymi, że więksi i silniejsi.
Szum z tego powstał, łomotanie i zgiełk, tymczasem już zbiegają pachołcy magistraccy. Nie mówią nic, tylko zaraz do pięści Powiedziano ze strony delegacji, jako iż wdowy chcą mówić z Komitetem dla ofiar katastrofy na „Erazmie“! Czterech było woźnych, ludzie tutejsi, znani w Osadzie każdemu. Ale gdy znany prywatnie człowiek zostanie woźnym?! Zostanie taką władzą?! Kto rządzi, ten zawsze chętnie bije!
Cały przedsionek magistratu zapiszczał wielkim gwałtem. Nie był to męski krzyk, lecz jakby kto wiklinę targał, krzaki jakieś przegarniał: szum wysoki, piskliwy. Ogólne zawołanie wszystkich kobiet: — Niech matki idą pierwsze!!!
Chciały się piąć po schodach, lecz woźni nie dawali. U szczytu schodów widać olejne drzwi. Dostać się do tych drzwi!
Otwarły się znienacka, tłum kobiet jakby osiadł na dole w pobielanym przedsionku.
Tam wysoko, w olejnych drzwiach stała panna Zuzanna Kostryniówna, zaczesana, błyszcząca, wystrojona, jak z igły. Włosy nad czołem śklące, usta wymalowane tworzą serduszko istne. W sukience czarnej, pończoszki jedwabiste, pantofeleczki czarne z iskierkami na szpicach. Mrużyła oczy spozierając ku sieni.
Kobiety, które były najbliżej, z rozpaczy, czy też jeszcze w postawę klasy robotniczej nie wciągnięte, czy może z troski samej, ujrzawszy tę osobę tak mocno