Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ne ochraniacze pracy biurowej na ręce i liczył na liczydle.
— Bo to widzicie, towarzyszu — mówił świeżo przybyłym z Katowic — jest zjazd, jutro będzie chyba z dwadzieścia tysięcy ludzi na pogrzebie.
Liczył ich jak pieniądze, czy co? I co raz kartkę z wynikami posyłał za Drążkiem, na miasto, czy też do magistratu, czy na inne posiedzenie. Potem znów trzeba było ceremoniał uzgadniać z władzami. Czyli z panem Kapuścikiem. No bo z kim?
Pan Kapuścik szacunku nabrał dla władzy związkowej! Co dwa słowa powtarza: — Tak jest, panie sekretarzu. — Albo też nawet: — Tak jest, panie kolego.
Wobec powagi chwili, jakże przeczyć? Kolega, w żałobie ogólno-ludzkiej, wszyscy porobili się kolegami i z tej, i z tamtej strony barykady.
Do tego dodać wypada sprawy ceremoniału i jeszcze sprawy z klerem!
Dom ludowy pieniędzy dać na kler, ani dość miał, ani się zbytnio do tego rwał. Poszły więc pertrakcje z kapitałem, który sypnął tak szczodrze, że miało być księży zatrzęsienie z najstarszym kanonikiem Osady Górniczej, Wyrobkiem, na czele.
Wieść o Wyrobku wstrząsnęła bezrobotnych, Kanonik znany był przecie szeroko jako burbon i piłat, a tu ma taki kondukt poprowadzić?!
Wszyscy drżeli na koniec, czy pogoda dopisze? Sprzyjająca pogoda do uroku obrzędów przyczynia się niemało.
Koza uprosił posła Drążka pod koniec nocy,