Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sekundy, ukazywało się przerażonym oczom Stanisławy sztywne, jaskrawe światło rupieciarni.
Gdy wyszedł trzaskając za sobą kolejno wszystkimi drzwiami, Stanisława przebiegła do biblioteki. Czekała drżąca, zimna, w poszarpanej sukni, jakby chciała tu przetrwać trzaskanie innych, nowych, tysiącznych drzwi...
Doprowadzić teraz wszystko do porządku... Porządek! W nowym porywie łkania wzięła się do porządków.
Wszystko na miejsce, krzesła, zydle, rupiecie. Dokonawszy tych prac usiadła w środkowym pokoju, przed stolikiem, przy zapalonej lampie, nad książką abonentów. Otwarła ową księgę i jęła czytać uważnie nazwiska poczynając od pierwszej litery — Adamowicz Bogusław, sztygar: Na kresach lasów — oddane. Pożyczone — Olbrachtowi rycerze.
Adamowicz Bogusław, Artamomski Franciszek, Ku czemu Polska szła — Borowski August
Czytała wiele razy, od Adamowicza do Źetyckiego. Tam i na powrót, coraz prędzej, a gdy poprzez nazwiska wpadać i wsączać się poczęły jakieś obrazy, myśli, wspomnienia — jęła buczeć. Tym samym monotonnym głosem. Buczeć jak huczą telegraficzne słupy.
Wróciła do domu przed kolacją i zamknęła się u siebie na klucz.
O godzinie dziesiątej czyli 22-ej wyrwał ją z odrętwienia ryk syren pobliskiego „Erazma“, dalekiej „Flory“, „Paryża“ i „Ireny“. Pani Stanisława zerwała się z łóżka, wybiegła na śro
dek pokoju.