Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Tadeusz.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z złotym płomieniem włosów rozsypanych nad czołem, żarliwa i prosząca.
Coeur przestał myśleć o depeszach, szyfrze i Westfalczykach. I o koncernie paryskim. Nie myślał nawet o kopalni: miejsce, które zdawało się gnić, to miejsce, które tyle razy widział między zwojami własnego mózgu, wschodnie pole, pochylnia A, na ósmym chodniku, miejsce to zabliźniło się w tej chwili. Znikło!
Opanowało Coeura uczucie znacznej ulgi. Przesuwały się przed nim tkliwe troski, obawy, których nigdy nie doznawał, które nie mogły nigdy w niego uderzyć; a jednak mógł patrzeć na nie dowoli, sycić się nimi. Paplanina tej damy o domu, mężu, córce, o życiu wysłanym różami, o przywiązaniu do pracy, zabiegliwe myśli o przyszłości wobec ostatniej depeszy Westfalczyków, wobec...
Pani Stanisława nie mogła dłużej panować nad sobą. Olśniona nadzieją, rozpłakała się przypadłszy głową ku własnym rękom złożonym na stoliku.
Płakać, płakać i płakać. W płaczu tym jakże łatwo popłynęły jej słowa o wymawianiu miejsca mężowi, o córce.
Coeur zbliżył się, zdumiony niesamowitą lekkością własnych poruszeń. Ogień płynący szumem niewstrzymanym przez opustoszałe nagle ciało! Coeur działał jak gdyby w pustce. Targnęła go z niej potworna błogość: położył pani Stanisławie ciężką rękę na karku.
Widać było ów kark ’w pobliżu lampki elektrycznej: biały, wątły z podebranymi w górę puklami złotych włosów.