Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Czarne skrzydła Lenora.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nąć: — a to ci stary głupi — gdy oto jakby nagle dostał kulą w bok.
To Lenora!
Wybladła i spłakana, i tak okrutnie czegoś nagle nieszczęśliwa, objęła go przez piersi.
Skulili się.
Dyszała mu nieomal prosto w usta, wargami, które drżały jakoby bez jej woli. Dyszała strasznym, przenikliwym żalem: — Tadek, Tadek, mój Tadek!!! Nie mam gdzie wracać! Że cię kocham, to nie mam już gdzie wracać, Tadek...
— A ja mam? — Od tego słowa jakby się w Tadeuszu rozdarło całe serce. — A ja mam? Powiedz, Lenorka, mam?
Mignęło im niebo nad oczami, przechyliło się w głąb i już ucałowali się na długo, długo, długo, razem przez zobopólne łzy i skośne płaty śniegu.