Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
69

drzewa ukazały się na szczytach fal. Czy to część odpadła z naszego ciała, czy też szczątki ciała obcego? Przypatrzywszy się lepiéj, zobaczyłem, że uderzenie morza unosiło płótna wywieszone na uroczystości które przecież wznosiły się na pięćdziesiąt stóp po nad powierzchnią fali. Great-Eastern został wstrząśnięty uderzeniem, lecz płynął dalej, niewzruszony zuchwałością. Trzeba było jak najprędzej uprzątnąć ułamane kawałki, które zasłaniały przód okrętu, i uciekać przed morzem... Lecz parostatek uparł się płynąć przeciwko morzu. Cała zapalczywość kapitana podniecała okręt. Nie chciał ustąpić. I nie ustąpi. Wysłano oficera i kilku ludzi naprzód okrętu, dla oczyszczenia pokładu.
— Uważajmy! — powiedział mi doktór — nieszczęście jest blisko!
Marynarze posunęli się naprzód. My przycisnęliśmy się do drugiego masztu. Patrzyliśmy przez mgły, które biorąc nas ukośnie, rzucały z każdą falą ulewą na pokład. Drugie raptowne uderzenia morza, gwałtowniejsze od pierwszego, przeszło przez wyłom w parapetach, oderwało ogromną blachę laną, i uderzając z całym zamachem w przepierzenia prawego boku, rozdarło je i uniosło jak kawałki płótna puszczone na wiatr.
Ludzie zostali przewróceni. Jeden z nich oficer na wpół zalany, otrząsnął swe rude faworyty i podniósł się. Później widząc jakiegoś majtka leżącego bez przytomności, podszedł do niego, wziął na plecy i wyniósł. Było trzy stopy wody w przedziale między dwoma pomostami. Odłamane kawałki znowu pokryły morze, a między niemi kilka tysięcy lalek, które mój spółziomek z ulicy Chapon chciał aklimatyzować w Ameryce!... Wszystkie te małe postacie wyrzucone z paki uderzeniem morza, skakały na grzbietach bałwanów, a ta scena w mniej ważnych okolicznościach byłaby z pewnością do śmiechu pobudziła. Tymczasem woda zalewała nas. Masa płynna wpadała otworami, a napływ morza był tak wielki, że podług doniesienia inżyniera, Great-Eastern obejmował wtedy więcéj jak dwa tysiące wody, co było dostatecznem do zatopienia pierwszorzędnéj fregaty.
— Doskonale! — mruknął doktór, którego kapelusz wiatr porwał.
W tem położeniu utrzymać się dłużéj stało się niepodo-