Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
67
XXIII.

Noc była straszna. Parostatek okropnie popychany z boku, kołysał się bezustannie, meble posuwały się z trzaskiem, a stoliki z porcelaną rozpoczęły swój taniec hałaśliwy. Wiatr widocznie był chłodniejszy, Grent-Eastern zresztą przepływał owe miejsca obfite w smutne przypadki, gdzie morze jest zawsze niebezpieczne.
O godzinie szóstéj zawlokłem się aż do schodów wielkiego rudla. Czepiając się poręczy i korzystając z jednego kołysania na dwa, dostałem się do schodów i przybyłem na pokład. Stamtąd dolazłem nie bez trudności aż do najwyższego piętra z przodu okrętu.
Miejsce było puste, jeżeli można tak nazwać miejsce, gdzie się znajdował doktór Pitferge. Ten szanowny człowiek, mocno oparty, stał tyłem do wiatru a nogą prawą obejmował jednę z poręczy. Dał mi znak, abym przyszedł do niego, — znak głową, ma się rozumieć, — gdyż nie mógł rozporządzać rękami, któremi się zabezpieczał od gwałtowności burzy. Za kilkoma poruszeniami zwinięty w kłębek, dostałem się na miejsce i tam usadowiłem się na sposób doktora.
A więc! — wykrzyknął — to trwa daléj!
Ha! ten Great-Eeastern! Właśnie w chwili dopłynięcia, cyklon, prawdziwy cyklon, wyłącznie przeznaczony dla niego!
Doktór wymawiał tylko wyrazy urywane. Wiatr porywał połowę słów jego. Jednak ja go zrozumiałem. Wyraz cyklon, ma swoje znaczenie.
Wiadomo, co to są owe burze obracające się w koło, nazwane huraganami na oceanie Indyjskim i na Atlantyckim, tornadami na wybrzeżach Afryki, simunami w pustyniach, tyfonami w morzach Chin, — burze których siła nadzwyczajna może zniszczyć największe okręty.
Otóż Great-Eastern został porwany przez cyklon. Jak też ten olbrzym będzie mu stawiał opór?
— Spadnie nań nieszczęście — powtarzał Dean Pitferge. Patrz pan jak on chowa nos w pierze.
Ta marynarska przenośnia wybornie dawała się stosować do położenia parostatku.