kapitanowi. Oczy Corsicana ożywiły się nagle. Zrobił giest gniewu; ale go powstrzymałem.
— Prawda — powiedział mi — to dopiero fizyjonomia łotrowska!... Lecz gdzież on jedzie?
— Mówię, że do Ameryki, szukać w szczęśliwym losie tego, czego nie chciał znaleść w pracy.
— Biedna Ellen! poszepnął kapitan, gdzież ona teraz?
— Może ją ten nikczemnik porzucił?
— Dla czegóż nie miałaby być na okręcie? zauważył Corsican, patrząc na mnie.
Myśl ta przyszła mi do głowy po raz pierwszy, lecz ją odrzuciłem. Nie. Ellen nie była, nie mogła być na okręcie. Ona nie byłaby uniknęła inkwizycyjnego wzroku doktora Pitferge’a. Nie! Ona nie towarzyszyła Drake’owi w téj podróży!
— O gdyby to mogło być prawdą, co pan mówisz, odpowiedział mi kapitan Corsican, gdyż widok téj biédnej ofiary, przywiedzionéj do takiego opłakanego stanu, zadałby Fabijanowi cios okropny. Nie wiem, coby stąd nastąpiło. Fabijan jest w stanie zabić Drake’a jak psa. W każdym razie, ponieważ pan jesteś przyjacielem Fabijana, zarówno jak ja sam, będę więc pana prosił o jeden dowód téj przyjaźni. Nie traćmy go nigdy z oczu, i w razie wypadku, niech zawsze jeden z nas będzie gotów rzucić się pomiędzy niego i jego rywala. Pojmujesz pan, że spotkanie z bronią, nie powinno nigdy nastąpić między temi ludźmi. Ani tu, niestety! ani nawet gdzieindziéj, żona nie może zaślubić zabójcy swego męża, chociażby ten mąż był najniegodziwszym w świecie.
Zrozumiałem dowodzenie kapitana Corsicana. Fabijan nie mógł sam sobie sprawiedliwości wymierzać. Znaczyło to przewidywać przyszłe wypadki z bardzo daleka. A jednak to być może, te dziwne spraw ludzkich powikłania są zawsze na porządku dziennym, dla czegoż nie zdać sobie z nich rachunku? Lecz miałem złe przeczucie. Czy to podobieństwo, ażeby w tém życiu wspólnem na okręcie, w tém potrącaniu się codziennem, Fabijan mógł uniknąć hałaśliwéj osobistości Drake’a? Jedna uboczna okoliczność, wzmianka jaka, nazwisko wymówione, jedno nic, czyż nie postawi ich najnieszczęśliwiéj jednego przed drugim? Ah! jakże bym był chciał wstrzymać bieg tego parostatku, który ich obudwu unosił. Nim opuściłem kapitana Corsicana, przyrzekłem mu czuwać nad naszym spólnym przyja-
Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/046
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
38