Strona:Julian Ursyn Niemcewicz - Powrót posła.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie w takiem matki nasze bałamuctwie żyły,
Przędły, piekły pierniki, lub w krosienkach szyły;
Były przytem wesołe, szczęśliwe i zdrowe,
Nie durzyły im głowy dymy romansowe.

Starościna (płacze.)

Chcieć Waćpanu dogodzić, jest rzecz widzę próżna,
Kiedy się nie podobam, to się rozwieść można.

Starosta (na boku.)

Tam do kata; gdyby iść chciała do rozwodu,
Utraciłbym połowę rocznego dochodu,
To nie żart, żonę taką trzeba menażować,

(Do Starościny śmiejąc się, i biorąc ją za rękę.)

Nie robaczku, ja tylko chciałem tak żartować:
To się ciebie nie tyczy, bądź uspokojoną,
Ach! drugiej takiej żony nie znalazłbym pono!
Nie rozdzielim się nigdy: lecz czemuż tak biedna,
Nie chcesz się czem rozerwać, siedzisz sama jedna?

Starościna.

Lubię sobie przez okno patrzeć na naturę,
Szarmantcki robił zemną maleńką lekturę;
Tout à fait garçon brave, i pełen tandressy,
Vraiment bardziej nad innych wart panny Teresy:
Nie refiuzuj mu dłużej.

Starosta.

Trudno trochę człeku
Wybrać między młodzieżą zepsutego wieku.
Mamy dwóch konkurentów, każdego ktoś swata,
Potrzeba wziąść za zięcia trzpiota lub sensata:
Przyznam się, wolę tego co już jest swym panem,