Strona:Julian Ursyn Niemcewicz - Powrót posła.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Walery.

Waćpani dobrodziki żądaniom dogodzę,
Chciej zostać, nie lękaj się, ja z miejsc tych odchodzę.

(Wychodzi.)
SCENA VII.
SZARMANTCKI i STAROSCINA.
Starościna.

Quel ton! po cóż tak krzyczał sposobem nieznośnym?

Szarmantcki.

Nie wiem zkąd mu się wzięło być zemną zazdrosnym.

Starościna.

C’est assez drôle prawdziwie; to on kochać umie?

Szarmantcki.

A zkąd znowu? on tego wcale nie rozumie.
Jego rzecz mowy pisać, prawo zacytować,
Lecz tej tkliwej czułości, nie umie pojmować,
Tych rzutów serc do siebie, tego rozrzewnienia.

Starościna.

Tych łez słodkich, tych nocy bezsennie trawienie.

Szarmantcki.

Bezsennie? on noc całą chrapie jak zabity.

Starościna.

Ach! bo mu serca ogień nie pali ukryty,
Ni okrutne suwniry!

(płacze.)
Szarmantcki.

Te łzy, te rozpacze,
Porzuć proszę, bo ja się prawdziwie rozpłaczę.