Przejdź do zawartości

Strona:Julian Tuwim - Czyhanie na Boga.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

...A potem, dysząc ciężko, najsłodziej znużony,
Leżałem, patrząc w gwiazdy, w srebrnice-mruganki;
Zawodziły w jeziorach tęskne Dziwożony,
A w borach — Panny Leśne, nocne miłowanki.

I roiłem najszczęśniej, że mi moja łada
W płodnem łonie już dźwiga godnego dziedzica;
Że pójdzie w syna cnota bitewna i włada,
Jako i we mnie poszła z wielkiego rodzica!

Byłbyś ty, Swietozarzyc, włodarz nad włodarze!
Wojewoda piorunów! kneź na Złotogrodzie!
Wicher Huraganowicz! Witeź w krasnej tjarze!
Hospodyn purpurowy na słonecznym wschodzie!

Ale cię skradła macierz i w łonie uniosła,
Synu, synu, spodziewo i dumo ojcowa!
Wydadzą ciebie na świat pokalane trzosła,
Cudzołożna cię, synu mój święty, wychowa!

Albo i rzuci ciebie, jak pomiot sobaczy,
I będziesz rósł bezsławnie, najjaśniejsze czędo!
I przeklniesz nieznanego rodzica w rozpaczy,
Gdy cię za srom matczyny lżyć ze śmiechem będą!

...Pomnę, gdym niestrzyżonym jeszcze był chłopięciem,
Przynieśli wieść tajemną wysłańce od Chazar,
Że ze wschodu na pokłon przed jakiemś dziecięciem
Szli trzej włastowie: Melchjor, Kacper i Baltazar.


141