Strona:Julian Tuwim - Czyhanie na Boga.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Przeklęty śpiew o zrywaniu się w nocy i nadsłuchiwaniu!
Przeklęty śpiew o martwem dziecku, wyciąganem z łona jasnej, świętej kochanki!
Przeklęty śpiew o pijanej, bezgranicznej, mętnej białości, którą się widzi, zamykając oczy. Biały ocean melancholji.
Rodzą się, umierają, boją się, cieszą, — ruch, wrzawa, pęd świata, — a tu siedzi jeden i krzyczy!
Miał, stracił, chorował, błagał, groził, aż mu źrenice zaczęły błyszczeć niesamowitym blaskiem śmierci. I czeka.
Przeklęty śpiew i warjackie patrzenie w jeden punkt, gdzie widzi się trawę wiosenną, złoty piasek, brunatny dół, smutnych ludzi i kobietę, mdlejącą nad grobem z krzykiem: „Jak wy możecie?!!“
(Mogą, mogą! Oni wszystko mogą!)
...Jasna, młoda kobieta...
Teraz się chodzi po błocie, po słocie, w deszcz, z podniesionym kołnierzem...
Teraz siedzi się w domu, przy książce, przy pisaniu, w cukierni, śród ludzi...
Teraz rozmawia się z różnymi ludźmi o różnych sprawach...
Teraz zasypia się z chaosem pogmatwanych myśli...
A zawsze, wszędzie, bezustannie, dzwoni w uszach wrzawa, wrzawa, wrzawa, zgiełk, symfonja
131