Przejdź do zawartości

Strona:Julian Tuwim - Czyhanie na Boga.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiste, że, poślizgnąwszy się, miałem wrażenie, że się potknąłem o cień gałęzi, zwieszającej się z za parkanu ogrodu...
A teraz usnę — z uśmiechem szczęścia na zmęczonych wargach... szepcących słodkie Twoje imię. Dobranoc!



115