Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Otworzył szufladę pełną zeszytów, papierów i książek, wyjął papierosa, których kilkadziesiąt było porozsypywanych między gratami obszernej szuflady.
Zapalił papierosa i uśmiechnął się.
Myśl, która tylko co zawadziła o jego umysł, zainteresowała go prawdziwie.
Poprostu więc minął się z powołaniem.
Czuje, że byłby stokroć szczęśliwszy, żyjąc zwykłem życiem przeciętnego zjadacza chleba.
— Byłbym może ożenił się z posażną panną, miałbym swój dom, ognisko domowe...
Odsunął gwałtownym ruchem szufladę od biurka i spojrzał z obrzydzeniem na te papierosy rozsypane między papierami, książkami i innemi rupieciami.
— No i nie miałbym tego nużącego nieporządku.
Tak, tak. Przeżył wiele niezwykłych chwil, żył w różnych miastach i wsiach, w różnych krajach i częściach świata, żył i cierpiał.
— I cóż mi z tego? Pierwszy wyjazd do Paryża mniej znacznie go tentował i mniejszego nabawiał go bicia serca, jak dziesięć lat przedtem kupno używanej marki pocztowej przylądka Dobrej Nadziei w kształcie trójkąta; a zato poznawszy Paryż większe miał z niego rozczarowanie, jak po zwiedzeniu ogrodu zoologicznego w Bagateli.