Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

towarzystwa, wędliniarkę. Aż sobie biedaczka obiema rękami zatykała usta.
Jan Krzysztof zrobił za odchodzącą, zirytowaną damą krzyżyk na drogę i rzekł:
— Stanowczo, Kądziel powinien zerwać ze swoją Musią, ona wcale do nas nie pasuje; ani kszty fantazji, ani odrobiny polotu, obrzydliwy szablon.
Szeroko rozłożonemi rękami ukazywał na otaczających cały stół.
— To jest życie, to jest fantazja, to rytm, rytm! Czyż jest w Warszawie druga sosjeta do tego stopnia mieszana, jak nasza, a mimo to tak dobrana i tak pełna genjalnych pomysłów. To jest życie, to mi rytm!
»Ach taki rytm, taki rytm amerykański
Burzy krew, burzy krew i w sobie humor ma szampański!...«

Zaśpiewał nagle operetkowy komik.
Całe towarzystwo, prócz przybyszów ostatnich, zawtórowało znaną kabaretową piosenkę, muzyka złożona ze skrzypiec i fortepianu podchwyciła ją natychmiast, a Armand wyskoczył na środek izby, wykonywując dziki, murzyński taniec przy akompanjamencie oklasków bitych do taktu przez podochoconą publiczność.
Pupilka »Wuja« spazmowała ze śmiechu. Stary starał się ją uspokoić napróżno, tłóma-