Przejdź do zawartości

Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

― Naprzód życzenie, które jest niemożliwe do spełnienia, nie mogłoby powstać w moim łbie, to raz…, odpowiedział stary.
― No, ale gdyby powstało, ― przerwał mu Anatol, ― to potrafiłbyś wuj wmówić w siebie, że jesteś królem, a to skromne mieszkanie, że jest pałacem belwederskim.
― Nie, mój drogi, ― odpowiedział mu na to Kowalski, ― tylko, że ja nie wymagam nadzwyczajności, kontentuję się tem, co mi rzeczywistość daje. Ot co? Przytem nie jestem taki niesłychanie jednostronny, że się tak wyrażę, jak ty. Zmieniłeś tryb życia, przestałeś trzy czwarte dnia spędzać w kawiarni, a trzy czwarte nocy w knajpie i kabarecie i ładnie; ale czemuż zaraz odżegnywać się od wszystkiego, co z dawnemi twemi przyzwyczajeniami miałoby coś wspólnego, jak djabeł od święconej wody. Czasem nie zawadzi wśród wesołego grona przyjaciół wypić parę kolejek, zagrać w pokierka w miarę możności finansowych, z wesołemi dziewczętami potańczyć w gabineciku i t. d.
Na te lekarstwa na nudę zalecane przez wuja Anatol krzywił się nieznacznie, a Antonia, która rozlewała właśnie czarną kawę, spojrzała na Kowalskiego tak groźnie, że ten naprawdę się stropił, ale mówił dalej.
― Zniechęciłeś się do gospodarstwa na