Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na mszar tuż koło brzozowej budki i począł śpiewać...
Lekki powiew wiaterku niósł z sennego jeszcze rojstu woń wodorostów i bagna... Rozmarzył się myśliwy i zapatrzył w mrok... Coraz to nowe łopoty zwiastowały przylot czarnych zawodników, które przed budką ukrytego strzelca pragnęły dziś stoczyć bój rycerski o miłość złotopiórej cieciorki...
Roznamiętnił się myśliwy i począł myśleć o strzale... A wtem nasza mała brzózka, nasza umierająca brzózka, popchnięta jakimś silniejszym podmuchem wiatru, osunęła się na ziemię szumnie i rozgłośnie...
Porwały się w mroku cietrzewie i uleciały ku bezpieczniejszym tokowiskom. Zaklął myśliwy w budce... Polowanie było skończone.
A mała drzewina nie wiedziała, leżąc bezwładnie na rośnej ziemi, że upadkiem swoim ostatnim ocaliła życie czarnego śpiewaka o purpurowych brwiach, który kiedyś, siadłszy na jej wierzchołku, pieśnią swoją przebudził słońce...