Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A potem przez cały długi rok, który nie był lipcem, miód ten żył w ulach pszczelich, w wierszach poetów i w sercach kochanków. I to była druga jej tajemnica.

Młody chłopiec, o którym będzie mowa w tej opowieści, znał ją od maleńkiego dziecka... W jej ogromnym cieniu uczył się stawiać pierwsze kroki i szczebiotać pierwsze wyrazy. I śmiał się wtedy do niej uradowany dzidziuś i wyciągał niezdarne rączyny do pachnącego, wielkiego drzewa. A ono uśmiechało się do niego złotem swego pachnącego kwiecia i pieściło go miodowym zapachem i brzękiem pszczół...
A gdy bobuś zmęczony zabawą, zdyszany, zaróżowiony, wracał wreszcie do swego malutkiego wózeczka i słodko usypiał — spał pod opieką niani i lipy.... Do snu kołysało go brzęczenie owadów w koronie drzewa i cichy szelest liści... I śniła mu się lipa, pszczoły, słońce i miód koloru słońca...