Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z niepokojem, z każdą minutą wzrastającym, Dick Sand spoglądał na czarne chmury, coraz niżej ku ziemi opadające. Ulewa się zbliżała, wynalezienie jakiegoś schronienia stawało się koniecznością coraz bardziej nieodzowną.
— Co robić? — zapytał Dick swego doradcy, starego Toma.
— Iść bez wytchnienia naprzód — odpowiedział starzec stanowczym tonem, — musimy się dostać na jakieś wzniesienie, lub do lasu choćby tylko, ponieważ na wypadek, gdyby ulewa zaskoczyć nas miała na tej równinie, to mogłoby się to stać istotnie nader, groźne dla nas w swych skutkach.
W tej samej chwili jaśniejsza od innych błyskawica oświetliła całą równinę od początku do końca, przyczem na jej kresach widzieć się dały szałasy, czy też namioty jakieś.
— Tomie! — zakrzyknął wtedy, na ten widok Dick — Tomie! czy widziałeś?
— Tak jest, kapitanie, dojrzałem coś, jakby duży obóz — odpowiedział Tom, bardzo niezdecydowanym jednak głosem.
W świetle nowej błyskawicy przyjrzeć się było można o wiele lepiej domniemanemu obozowi temu. Składał się on z jakiejś setki namiotów, czy szałasów, wysokości od 12-u, do 15 stóp, symetrycznie ustawionych w czte-