Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gi, po nieprzespanej nocy. Podniósł oczy w górę i rzekł: „Bądź Wola Twoja, Panie, lecz jeżeli jest to możliwe, bądź miłosierny Boże”, a następnie zbliżył się do starego Toma i łagodnie położył mu dłoń na ramieniu, budząc go tym sposobem.
— Tomie — powiedział szeptem — rozpoznałeś ryk lwa, widziałeś ślady przejścia karawany handlarzy niewolnikami i wiesz, również dobrze jak ja, że znajdujemy się nie w Ameryce bynajmniej, lecz na samem dnie ziemskiego piekła, to jest w krainie niewolników, w Afryce.
Stary Tom nisko pochylił w dół swą posiwiałą, głowę.
— Tak jest, kapitanie Sand, wiem o tem — drżącym odpowiedział głosem.
— A więc, Tomie fakt ten musi pozostać naszą tajemnicą. Nikt z naszej gromadki nie powinien się domyślać tego. Przed innymi nie powinna wiedzieć o tym pani Weldon; zbyt silnym byłoby to dla niej ciosem bowiem.
Stary murzyn po chwili dłuższego namysłu odpowiedział dopiero. Długo przetrawiał myśl, zanim ją wypowiedział.
— Tak jest, panie Sand, tak będzie najlepiej. Lecz bardzo ciężka teraz jest dola nasza.