Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Następnie, wziąwszy ze sobą Toma, młody chłopiec udał się dalej w drogę z celem wynalezienia odpowiedniego na nocleg miejsca.
Po paru minutach zaledwie drogi, wyszli na małą polankę, pośrodku której wznosił się boabab potężnej wielkości.
— Otóż doskonałe na nocleg miejsce — zawołał stary Tom — niech pan wraca do naszej karawany, ja zaś zajmę się rozpaleniem jaknajszybszem ognia dla naszej biednej pani.
I z temi słowy poczciwy murzyn oddalił się szybko. Gdy jednak zbliżył się do drzewa, cofnął się nagle i krzyknął przerażony:
— O, panie Sand! Przychodź, przychodź tutaj jaknajprędzej!
— Co się stało?... Co się z tobą dzieje, Tomie drogi?! — zawołał Dick podbiegając szybko.
— Panie!... Niech pan spojrzy! Krew!... Krew na ziemi i na drzewie. I to ludzka jest krew, bo oto tutaj leży świeżo odrąbana ręka, a tutaj topór nawet, najwidoczniej przez oprawców zapomniany! A tutaj — łańcuch... I widły!...
— Cicho, Tomie, na miłość Boga, cicho! Nie przestraszaj biednej, słabej kobiety i jej chorego dziecka.